Jak pan ocenia funkcjonowanie samorządów po ponad 25 latach od przeprowadzenia reformy samorządowej?

dr Dawid Sześciło z Zakładu Nauk Administracji na Wydziale Prawa i Administracji UW: Samorząd terytorialny jest jedną z tych zmian, które po roku '89 najlepiej nam się udały. Trochę to dzieło przypadku, bo już w latach '80 grupa ekspertów z Michałem Kuleszą oraz Jerzym Regulskim pracowali nad założeniami reformy, nie wiedząc, że pojawią się dobre okoliczności do jej wprowadzenia.

Dzięki temu samorząd jest dzisiaj przez obywateli traktowany jak coś oczywistego, naturalny i nieodzowny element układanki politycznej. A nie musiało tak być - wystarczy popatrzeć na Węgry, gdzie samorząd właściwie nie działa. U nas samorząd jest silny i ma się dobrze. Sprzyja temu też dobre umocowanie samorządów w konstytucji. Jeśli chodzi o sferę ustrojową, nie wydaje się byśmy cokolwiek zepsuli.

Coś jednak zepsuliśmy?

D.Sz.: Może trochę zaniedbaliśmy. Widać, że dziś potrzeba demokratyzacji samorządów - chodzi o to, by one rzeczywiście były formą udziału obywateli w zarządzaniu własnymi sprawami. A wydaje mi się, że władze samorządowe oddaliły się od mieszkańców i ich spraw. Wykształciła się nam taka elita - w negatywnym sensie tego słowa - która jest przekonana, że doskonale wie, czego mieszkańcy potrzebują, a rolą mieszkańców jest to, by jej nie przeszkadzać w działaniu. I raz na cztery lata odnawiać im mandat. To zjawisko widać u prezydentów, burmistrzów, wójtów, którzy pełnią swoją kadencję drugi a nawet trzeci czy czwarty raz. Oni zazdrośnie strzegą swoich kompetencji, swojej pozycji i samodzielności w podejmowaniu decyzji. A to błąd.

Pewnym paradoksem jest to, że 100 tys. obywateli może złożyć projekt ustawy do parlamentu. Tego samego prawa nie mają obywatele na poziomie gminy - nie mogą zgłosić żadnego projektu uchwały na forum rady gminy. Nie ma takiego uprawnienia w polskim prawie, a powinno być. Na brak zgody między władzą i obywatelami wskazuje m.in. gwałtownie rosnąca liczba referendów odwoławczych - szczególnie jeśli chodzi o burmistrzów i prezydentów miast. Należałoby wprowadzić obowiązek konsultacji z obywatelami - zarówno w kwestii budżetu, jak i innych działań podejmowanych na terenie gminy.


Jak mogłyby wyglądać takie konsultacje?

D.Sz.: Dziś konsultacje mają charakter raczej fasadowy. Odbywają się np. spotkania z mieszkańcami, podczas których się ich wysłuchuje, ale ostatecznie włodarze i tak robią, co chcą. W tej chwili szansą na wpływ obywateli jest głównie budżet partycypacyjny. Ale tu inicjatywa nie idzie - jak w wielu państwach - od władzy samorządowej, ale od samych mieszkańców. Oni muszą sobie tę możliwość z trudem ucierać. Nadzieję na zmianę dają silnie rozwijające się ruchy miejskie, dziś bardzo w modzie. Ich rola może być jeszcze silniejsza, bo one inicjują dialog na linii władza-obywatel. Lekcję, jeśli chodzi o współpracę z nimi, odrobiła już najwyraźniej prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz przy okazji nieudanego referendum odwoławczego.

Konsultacje i informowanie mieszkańców na bieżąco powinno być codziennością władz. Środków do tego jest bardzo dużo. Należałoby rozszerzyć zakres obowiązkowych konsultacji. Niektóre miasta wykorzystują do tego innowacyjne formy: błyskawiczne e-konsultacje, panele obywatelskie pomiędzy liderami społeczności lokalnych, sondaże deklaratywne - połączone z edukowaniem obywateli w kwestii danego rozwiązania czy nawet sądy obywatelskie - w których mieszkańcy wydają opinię o danym rozwiązaniu w formule przypominającej wyrok sądowy. Te rozwiązania są, trzeba tylko po nie sięgnąć.@page_break@


Jak skłonić do tego władze?

D.Sz.: Należałoby wprowadzić obowiązek ustawowy - zarówno konsultowania większości podejmowanych decyzji, jak i zdawania z nich corocznych raportów. Chodzi nie tylko o budżet, ale o to, by podejmowane inicjatywy przełożyły się na codzienne życie mieszkańców - np. ich bezpieczeństwo, politykę mieszkaniową, przyznawanie mieszkań komunalnych, usługi publiczne. Mieszkańcy powinni być też informowani i współdecydować o strategii rozwoju swojej gminy. Takie podejście byłoby motywacją dla władz do zwiększenia wysiłków. W tej chwili to burmistrz czy prezydent miasta ma uprzywilejowaną pozycję.

Czy pana zdaniem warto wprowadzić ograniczenie czasu trwania kadencji władz samorządowych?

D.Sz.: Ten postulat bardzo dobrze brzmi, ale nie przynosi wymiernych korzyści samorządom, a wykluczenie z władz samorządów sprawnych włodarzy może przynieść straty dla mieszkańców.

Czy należy - pana zdaniem - wprowadzić zmiany w strukturze samorządów?

D.Sz.: Po pierwsze - m.in. w związku z wyludnianiem się części gmin, dochodzi coraz częściej do ich łączenia. Po drugie - i ważniejsze - zbliżający się rok 2020, kiedy wyschną fundusze unijne dla samorządów wymuszą ich przemeblowanie. Dyskusyjna staje się przyszłość powiatów. One w dzisiejszej formule nie będą miały racji bytu ze względów finansowych. Są na tyle słabe, że powierzanie im pewnych działań - m.in. dot. utrzymywania szpitali - zagraża wykonywaniu ich usług. Powiatom zagraża bankructwo, dlatego uważam, że należy rozważyć przeniesienie ich zadań na władze wojewódzkie, którym odpadnie sprawa gospodarowania środkami unijnymi. Z politycznego punktu widzenia będzie to trudne, bo w powiatach dużo ludzi jest zatrudnianych z nadania partyjnego; te tysiące ludzi musiałoby stracić pracę.

Jak samorządy poradzą sobie bez unijnych środków? Część z nich jest już poważnie zadłużona, zmaga się z koniecznością płacenia tzw. janosikowego i wykonywania wielu zadań, na które nie dostaje środków z budżetu.

D.Sz.: Rzeczywiście w 2020 roku nadejdzie czas próby dla samorządów, czas sądu. Bo sensem przekazywania unijnych środków samorządów było wykorzystanie ich na inwestycje, każda złotówka nie tylko powinna się zwrócić, ale i przynosić zyski w kolejnych latach, nakręcić rozwój na dziesiątki lat. Te, które źle wykorzystały powierzone im środki, zdają się czekać na katastrofę. Oczywiście są bezpieczniki w polskim prawie, które do tej katastrofy nie dopuszczą, ale te samorządy mogą czekać bardzo chude lata. Dojdzie wtedy do drastycznych oszczędności - głównie na edukacji, szkołach. Już widzimy tego początki w postaci likwidacji wielu szkół.

Trzeba też pamiętać, że samorządy bardzo negatywnie odczuły zmiany w systemie podatkowym. One czerpią część dochodów z podatków PIT i CIT; ponieważ wpływy z tych podatków w ostatnich latach generalnie malały, to i wpływy samorządów się skurczyły. Myślę, że władzy centralnej trochę zabrakło tu wyobraźni. Postulat obniżenia podatku dobrze się sprzedaje, ale ma i duże uboczne skutki. Uważam, że samorządy powinny mieć możliwość wprowadzenia lokalnych podatków przy współdecydowaniu mieszkańców. Ale samorządowcy boją się niechęci wyborców, zatem raczej nie chcieliby wprowadzać nowych obciążeń.

(PAP)