Szumnie zapowiadany, przedłożony przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej pod obrady Sejmu projekt ustawy o zmianie ustawy z dnia 5 stycznia 2011 r. - Kodeks wyborczy (Dz. U. Nr 21, poz. 112) [Kodeks wyborczy] wielokroć zaskakuje. Zaskakuje nie tylko tym, czego nie zawiera, ale również tym, co zawiera.

Projekt jest dowodem – mimo zawartej (w pierwszym zdaniu uzasadnienia do projektu) deklaracji świadomości cyt. „Prawo wyborcze określające tryb wyłaniania ciał przedstawicielskich jest fundamentem funkcjonowania demokratycznego państwa prawnego oraz gwarancją realizacji wielu norm, zasad i wartości konstytucyjnych, w tym istotnych praw i wolności obywateli.” – że nikt w Polsce nie myśli na poważnie o naprawie prawa wyborczego.

Sytuacja staje się wręcz komiczna. Żadna z instytucji państwowych nie jest w stanie intelektualnie sprostać zadaniu napisania dobrego prawa wyborczego. Roli tej nie spełnią również wykluczające się wzajemnie partyjne inicjatywy. I nie chodzi o jakiekolwiek działania (teorie) spiskowe czy nieudolność poprzedniego składu Państwowej Komisji Wyborczej [PKW].

W rozważaniach pominięto kwestię niedoskonałości redakcyjnych projektu, dających się usprawiedliwić pośpiechem jak również początkowym etapem procedury legislacyjnej. Biorąc jednak pod uwagę, że został on przygotowany przez kancelarię najwyższego organu w państwie, mogą one dziwić.

O ile samorządy odpowiadające merytorycznie za przeprowadzenie wyborów powszechnych rzeczywiście są zainteresowane zmianą przepisów Kodeksu wyborczego i uproszczeniem procedur wyborczych, wydaje się, że paradoksalnie dla swojego dobra powinny zaprzestać zgłaszania postulatów w tym zakresie, aby nie prowokować, „bo może być jeszcze gorzej”.

Przygotowany projekt praktycznie nie proponuje żadnej zmiany, która dawałaby rękojmię wyeliminowania, bądź przynajmniej ograniczenia ryzyka powtórzenia nieprawidłowości, które miały miejsce w ub.r. listopadowych wyborach samorządowych.

Konia z rzędem temu, kto jest w stanie uzasadnić jaki problem rozwiążą przezroczyste urny wyborcze! Problemu nie tylko nie rozwiążą ale za to nastręczą innych. Karty wyborcze trzeba będzie wkładać w koperty (nie ma innej możliwości zagwarantowania tajności głosowania) co wydatnie skomplikuje sam akt głosowania, zwiększy ilość zużytego papieru, który będzie musiała pomieścić urna, wydłuży, bo skomplikuje czynności segregacji czyli liczenia głosów przez komisje. Pewnie pojawi się postulat, aby koperty również liczyć i archiwizować. Itd. itp. Brak wglądu do urny w trakcie głosowania jest jednym z podstawowych warunków tajności głosowania.

Wierząc uzasadnieniu do projektu ustawy koszt wykonania jednej „przezroczystej” urny szacuje się na około 1000 zł. Biorąc pod uwagę, że w ostatnich wyborach, tj. wyborach do organów jednostek samorządu terytorialnego (j.s.t.) utworzono 27 435 obwodów głosowania, przybliżony, szacunkowy koszt wymiany urn wyniósłby około 28 mln zł. Czy warto wydać taką kwotę na rzecz, która nie spełni żadnej pożytecznej funkcji?

Projekt ustawy odświeża stare demony. Powraca się m.in. do pomysłu, który już raz Sejm zaproponował uchwalając Kodeks wyborczy, w przysłowiowym (wówczas) art. 13, wyeliminowanym na szczęście przez Senat poprawką, którą Sejm ostatecznie przyjął.

Otóż według tego przepisu wójt, burmistrz (prezydent miasta) [wójt] będzie miał obowiązek wysłać do każdego wyborcy umieszczonego w spisie wyborców, najpóźniej w 10 dniu przed dniem wyborów, imienne zawiadomienie o:
1) wpisaniu do spisu wyborców sporządzonego dla właściwego obwodu głosowania (pomysł ten bardzo skraca czas na przygotowanie spisu wyborców);
2) numerze obwodu;
3) siedzibie obwodowej komisji wyborczej [okw];
4) rodzaju wyborów;
5) dacie wyborów;
6) godzinie głosowania;
7) sposobie głosowania właściwym dla przeprowadzanych wyborów;
8) warunkach ważności głosu;
9) możliwości wniesienia reklamacji w sprawie nieprawidłowości sporządzenia spisu.

Można sobie darować rozważania na temat irracjonalności tegoż przepisu nakładającego na administrację niepotrzebne zadanie, nie można jednak nie wskazać, że zawarta w dosłownym brzmieniu przepisu dyspozycja jest po prostu niewykonalna. Powiadomienie imienne wiąże się z określoną procedurą przygotowania korespondencji (uwzględniającą ochronę danych osobowych), jej segregacją do dystrybucji i dystrybucją, która powinna uwzględniać element dowodu dostarczenia, inaczej mówiąc pokwitowania odbioru. Absurd! Jak będą traktowane i rozstrzygane przypadki, w których wyborcy oświadczą, że nie otrzymali przedmiotowej informacji. Jak fakt (np. udowodniony przez wyborcę) jej niedostarczenia będzie oceniany w odniesieniu do wyników wyborów i ich ważności?

@page_break@

Pomysł ten należy jak najszybciej zarzucić lub zmodyfikować go do co najwyżej wprowadzenia obowiązku dostarczenia np. na adres gospodarstwa domowego bezimiennej informacji o wyborach. Operacja absolutnie prostsza do przeprowadzenia i zdecydowanie tańsza, czy jednak aby na pewno konieczna? Obywatel, który przy obecnej wielości mediów „rozminie się” z informacją dotyczącą wyborów powszechnych z pewnością pozostanie niewzruszony nawet po otrzymaniu osobistego pisma. Trudno jest wręcz nie skojarzyć pomysłu dostarczania pism do domu z praktyką sprzed wielu laty wywieszania na drzwiach informacji: „Mieszkańcy tego domu głosują w …. (adres siedziby obwodowej komisji wyborczej)”, która z perspektywy czasu powinna być oceniana nie jako informacja, ale jako urzędowy nacisk na udział w głosowaniu.

Zgodnie z uzasadnieniem do projektu ustawy koszt imiennego zawiadomienia każdego wyborcy o zbliżających się wyborach w 2010 r. szacowany był na około 80 mln zł. Liczba wyborców ujętych w rejestrach wyborców, tj. liczba osób, którym wg projektu należałoby przesłać imienne zawiadomienia wyniosłaby według stanu na dzień 30 września 2014 r. 30 546 582. Autor tej kalkulacji prawdopodobnie prezentował dość powszechny pogląd panujący w służbach finansowych administracji rządowej, że koszty, które ponosi administracja samorządowa na realizację zadań zleconych to papier, toner do druku oraz zarabiający najniższą krajową super wydajny urzędnik. Rzeczywiste koszty są bardzo trudne do wyliczenia ale szacunkowo bardzo łatwo wykazać, że będą one dwu albo trzykrotnie wyższe.

Co ciekawe obowiązek imiennego informowania wyborców miałby nie mieć zastosowania w wyborach ponownych i uzupełniających do rady gminy, a więc w przypadkach, gdy wydawałoby się, że jest najbardziej potrzebny, o czym świadczy bardzo niska (kilkuprocentowa) frekwencja, powodowana głównie niedoinformowaniem medialnym wyborców.

Kolejnym demonem jest próba reaktywacji przepisu wprowadzającego zakaz udziału w komisjach osób spokrewnionych z osobami kandydującymi w poszczególnych wyborach (zstępnych, wstępnych, małżonków, rodzeństwo, małżonków zstępnych lub przysposobionych). Przepis taki już funkcjonował we wcześniejszych ordynacjach i oczywiście niczego nie gwarantował, bo kandydaci, którzy swoją wygraną wietrzą nie w kampanii czy programie wyborczym, bez trudu zorganizują kompilację osobową w komisjach (wierniejszą niż rodzina), które „będą czuwać” nad ich sukcesem wyborczym. Dla urzędników udręką będzie dodatkowa weryfikacja zgłoszeń członków do komisji wyborczych pod kontem spokrewnienia z kandydatami i liczne zmiany w komisjach. Dla samych kandydatów to konieczność pilnowania, czy aby ktoś z ich najbliższych nie doprowadzi do złamania przepisów Kodeksu. Jeżeli ustawodawca w tracie procesu legislacyjnego nie zarzuci pomysłu, powinien go co najmniej zmodyfikować, że dotyczy on kandydatów do komisji, które będą „obsługiwały” proces wyborczy spokrewnionego kandydata do wybieranego organu (głównie okw i komisjach terytorialnych).

Również propozycja zmiany Kodeksu wyborczego w zakresie regulacji dotyczących formy kart do głosowania jest niekonsekwentna. Po pierwsze, obecnie obowiązujące przepisy Kodeksu wyborczego zawierają porównywalne dyspozycje [Art. 40. (…) § 2. Na karcie do głosowania zamieszcza się informację o sposobie głosowania. § 3. Karta do głosowania może być zadrukowana tylko po jednej stronie. Wielkość i rodzaj czcionek oraz wielkość kratek przeznaczonych na postawienie znaku „x” powinny być jednakowe dla oznaczeń wszystkich list i nazwisk kandydatów. (…)]. Pogląd, że PKW, ustalając formułę kart w postaci broszury (prawdopodobnej przyczyny tak dużej liczby głosów nieważnych) w wyborach samorządowych złamała Kodeks wyborczy nie jest pozbawiony racji. Zawarta w projekcie propozycja upoważnienia PKW do zastosowania odstępstwa od zasady karty w postaci, de facto, pojedynczej kartki papieru, jeżeli wynika to z liczby zarejestrowanych list kandydatów tylko potwierdza słuszność tego poglądu. Mamy więc tu do czynienia nie z faktem rezygnacji z karty w postaci broszury, a odwrotnie – wbrew stanowisku przedstawionemu w uzasadnieniu do projektu – z legalizacją tej formy. Ponadto pomysł dopisania na karcie informacji o warunkach ważności głosu może okazać się nie tylko trudny do wykonania z uwagi na konieczność zawarcia na karcie skomplikowanego tekstu (wyliczenia), ale także nada karcie nieczytelną postać.

Bezdyskusyjna wydaje się propozycja rezygnacji z zapewniania wyborcom niepełnosprawnym możliwości głosowania w każdych wyborach przy użyciu nakładek na karty do głosowania sporządzonych w alfabecie Braille'a. Co prawda rezygnacja z tych nakładek nie ma charakteru decyzji lecz jest konsekwencją wprowadzenia – co do zasady – jednostronicowych kart, co wyklucza ich unifikację w skali całego kraju. Przy czym, nakładki w alfabecie Braille’a nie spełniły swojej roli, zainteresowanie ich wykorzystaniem w ostatnich wyborach było znikome.

Z kolei przepis dopuszczający, aby mężowie zaufania rejestrowali czynności okw związane z ustalaniem wyników głosowania w obwodzie z wykorzystaniem własnych (przymiotnik „własnych” jest w tym przepisie oczywiście niepotrzebny) urządzeń rejestrujących również jest przepisem zbędnym. Istotą demokracji, obok procedury wyłaniania przedstawicielskich organów władzy publicznej, jest transparentność tzn. jawność życia publicznego. Dlatego żadna czynność, która nie zakłóca procesu wyborczego i nie ogranicza jego transparentności nie powinna być zakazana i nie musi być reglamentowana normą prawną. Przepis ten ma spełnić prawdopodobnie funkcję antidotum na bezpodstawne stanowisko PKW z dnia 1 sierpnia 2011 r. w sprawie uprawnień mężów zaufania w wyborach do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej i do Senatu Rzeczypospolitej Polskiej (ZPOW-503-41/11), w którym stwierdzono, iż „Obserwacja czynności wykonywanych przez komisję obwodową nie uprawnia mężów zaufania do utrwalania pracy komisji ani dokumentów komisji za pomocą aparatów fotograficznych lub kamer. Dopuszczalne jest natomiast fotografowanie oraz filmowanie protokołów głosowania podanych do wiadomości publicznej przez okw.”

Zdaniem autorów projektu ustawy istotną, proponowaną zmianą jest wprowadzenie kadencyjności członkostwa w PKW. Trudno jest się jednak domyśleć co ma zmienić wprowadzenie 9 letniej kadencyjności i ograniczenie wieku członka PKW do 70 lat. Jakie wyeliminuje to problemy, które wystąpiły przy ostatnich wyborach samorządowych, gdy istotą problemu była zła struktura organów wyborczych. Poza tym, angażowanie w proces techniczno-organizacyjnego przygotowywania i przeprowadzenia wyborów niezawisłych sędziów niczego nie gwarantuje.

Z kolei, proponowane zmiany dotyczące obwodowych komisji wyborczych są absolutnie niewystarczające. Najważniejszym problemem nie jest liczebność komisji. Przy założeniu, że wszyscy członkowie uczestniczą w całym procesie ustalania wyników wyborów większa liczebność komisji może stać się źródłem problemów nie ich rozwiązaniem. Zaś kolejny wyraz nieufności w stosunku do członków okw, tym razem wobec osób wskazanych do komisji przez wójta spośród pracowników samorządowych - którzy w zamyśle (tzn. o ile wyrazi na to zgodę okw) odpowiadają za obsługę administracyjno-biurową komisji - jest wręcz śmieszny.

Projektodawcy zapomnieli, że udział w pracach komisji jest wyłącznie dobrowolny i wójt nie może oddelegować podległego pracownika do pracy w komisji wydając mu polecenie służbowe. Już obecnie są problemy ze znalezieniem chętnych do pracy w komisjach. Spełnienie kuriozalnego wymogu przyjętego w projekcie ustawy - wskazanie przez wójta po 5 pracowników samorządowych do jednej okw, z której organ uprawniony do powołania komisji będzie wybierał (lub losował) jedną osobę - w wielu gminach będzie niemożliwe choćby dlatego, że nie wystarczy pracowników samorządowych.