Zaprezentowany w czwartek raport autorstwa dr. hab. Jarosława Flisa i dr. Adama Gendźwiłła został sporządzony na bazie analizy wyborów samorządowych od 2002 r. do 2014 r.

Dotyczy on stosowania w wyborach samorządowych ordynacji proporcjonalnej z tzw. głosem preferencyjnym tj. systemu wyborczego, w którym wyborca jednocześnie głosuje na którąś z list wyborczych oraz na konkretnego kandydata z tej listy.

Od poprzednich wyborów samorządowych, z 2014 r., radni gmin (z wyjątkiem rad miast na prawach powiatu) wybierani są w okręgach jednomandatowych. Wybory do rad powiatów, sejmików wojewódzkich, a także do rad w miastach na prawach powiatu odbywają się w systemie proporcjonalnym - w podziale mandatów uczestniczą komitety, które przekroczyły 5 proc. próg wyborczy. Mandaty dzielone są pomiędzy listy kandydatów proporcjonalnie do liczby ważnych głosów oddanych na listy, a następnie między kandydatów z listy, w zależności od zdobytych przez nich głosów.

Autorzy raportu zwracają uwagę, że zastosowanie systemu znanego z wyborów sejmowych (ordynacji proporcjonalnej z tzw. głosem preferencyjnym) nie daje w samorządach takiego samego efektu, ponieważ odmienne warunki potęgują negatywne cechy tego sposobu wyłaniania reprezentacji.

Według Flisa i Gendźwiłła, niektóre efekty działania tego systemu podważają wręcz sens zaangażowania wyborców i kandydatów w wyborach samorządowych.

Taka teza wynika m.in. - zdaniem autorów raportu - z tego, że w wyborach sejmowych rywalizacja wewnętrzna najczęściej toczy się w cieniu lidera listy, który jest niejako ponad nią, ponieważ to pozostali kandydaci walczą o kolejne mandaty zdobywane przez listę. Tymczasem w wyborach samorządowych znacznie częściej lider listy jest tylko jednym z graczy, tyle że silniejszym od pozostałych.

W raporcie oceniono, że obecny system wyborczy prowadzi do sytuacji, w której znacząca liczba głosów w wyborach samorządowych pada na listy, które nie zdobywają mandatów (tzw. "głosy zmarnowane"), a skala tego zjawiska jest przy tym znacząco większa niż w wyborach parlamentarnych. Rekordową ilość "głosów zmarnowanych" w wyborach z 2014 r. odnotowano w powiecie zduńskowolskim (województwo łódzkie) i powiecie działdowskim (województwo warmińsko-mazurskie), gdzie odsetek głosów oddanych na "przegranych" kandydatów wyniósł po 73 proc.

Ponadto zdaniem autorów raportu bardzo długie listy wyborcze przyczyniają się do powstania dużej liczby "zmarnowanych" głosów preferencyjnych, tj. oddanych na kandydatów, którzy nie otrzymali mandatu.

Jako przykład ilustrujący to zjawisko w raporcie zamieszczono listę wyborczą PO z okręgu nr 3 z wyborów do sejmiku województwa dolnośląskie w 2014 r. Z listy tej trzy osoby uzyskały mandat (miejsce 1,2,4), jednak różnica głosów między 2 kandydatem na liście (5217 głosów), który uzyskał mandat, a kandydatem z 16, ostatniego miejsca na liście (4967 głosów), który mandatu nie uzyskał jest niewielka.

"Widać, że przez to, że listy są długie i mandaty dzielone w określony sposób, jest stanowczo za duża liczba głosów zmarnowanych, zupełnie wbrew oczekiwaniom, które mamy wobec tego systemu" - mówił w czwartek, podczas prezentacji raportu Adam Gendźwiłł.

Z kolei Jarosław Flis dodał, że rola tych, którzy układają listy jest zdecydowanie większa w wyborach samorządowych niż w wyborach sejmowych.

W związku z tym autorzy raportu stawiają tezę, iż dla większości radnych rywalizacja pomiędzy partiami ma charakter drugoplanowy, ponieważ ważniejsza dla ich kandydatury jest rywalizacja wewnątrzpartyjna i osiągnięcie wysokiego miejsca na liście komitetu wyborczego partii, do której należą. Jednocześnie według raportu system wyraźnie ogranicza rywalizację o mandaty wewnątrz ugrupowań, przesuwając równowagę na rzecz kandydatów z pierwszego miejsca na liście.

Autorzy raportu zaznaczają, że ze względu na to, iż odsetek głosów oddanych na zdobywców mandatów jest często bardzo niski, może być to źródłem frustracji wyborców i podważać legitymizację całych instytucji.

Ponadto według Flisa i Gendźwiłła w wielu sejmikach system wyborczy nie zapewnia adekwatnej reprezentacji wszystkich istotnych wspólnot terytorialnych ze względu na niewielkie rozmiary okręgów oraz znaczny i trudny do przewidzenia stopień rozproszenia głosów oddawanych na poszczególnych kandydatów.

"Efekt jest taki, że ci którzy zostają radnymi mają bardzo słabe zaplecze w postaci liczby głosów zgromadzonych, na pewno mniejsze niż to ma miejsce np. w JOW-ach (jednomandatowych okręgach wyborczych - PAP), a to jest jednym z głównych elementów przeciwko JOW-om, że jest dużo zmarnowanych głosów" - stwierdził w czwartek Flis.

"Ten system zniechęca, skłóca i prowadzi do pewnej nieprzewidywalności wyborów lokalnych i jak się wydaje jest jedną ze składowych tej dużej liczby nieważnych głosów czy to w wyborach sejmikowych czy to w wyborach w powiatach i tego, że wyborcy, którzy chodzą głosować w wyborach gminnych na te wybory powiatowe i sejmikowe patrzą ze sceptycyzmem i w zasadzie trudno im się dziwić" - dodał.

Z raportu wynika również, że nieskuteczne, a nawet przeciwskuteczne są zabiegi służące zwiększeniu udziału kobiet w gronie radnych, w tym wprowadzenie parytetów.

Flis i Gendźwiłł podkreślają, że bezpośrednio po wprowadzeniu parytetu płci na listach nie nastąpił wzrost udziału kobiet wśród radnych. Według autorów raportu jest to związane z faktem, że kolejność kandydatów na liście istotnie wpływa na szanse jego wyboru, a głosy preferencyjne ulegają rozproszeniu pomiędzy wielu polityków. W związku z tym - jak dodają - system ten jest odporny na działanie prostych parytetów płci.

"W małych gminach wprowadzono JOW-y (jednomandatowe okręgi wyborcze - PAP), a w miastach, powiatach ziemskich i sejmikach wprowadzono parytety. Wszyscy się spodziewali, że tam, gdzie będą JOW-y kobiety najbardziej stracą, a okazało się, że odsetek kobiet wybieranych w JOW-ach wzrósł bardziej niż odsetek kobiet wybieranych w wyborach proporcjonalnych po wprowadzeniu parytetów" - mówił w czwartek, podczas prezentacji raportu Gendźwiłł.

"To chyba jest najlepszy argument za tym, że coś tu nie działa" - dodał.

Autorzy raportu ocenili również, że ewentualna zmiana systemu wyborczego to fundamentalna decyzja ustrojowa, która wymaga gruntownego namysłu, konsultacji i powinna być prowadzona w procesie, w którym uwzględnienia się przynajmniej kilka opracowań eksperckich, podobnych do tego, który w czwartek zaprezentowali.

"W takim procesie, w którym ta dyskusja rzeczywiście dotyka nie tego, jakie są doraźne interesy jednej czy drugiej partii, która jest obecnie u władzy, ale które rzeczywiście mówią o tym, jakiej reprezentacji oczekujemy w samorządzie terytorialnym i jakich oczekujemy reguł, które mają odpowiedzieć najlepiej możliwie na to, jakich reprezentantów oczekujemy" - mówił Gendźwiłł.

Raport "Przedstawiciele i rywale - samorządowe reguły wyboru" został sporządzony na podstawie analizy zastosowania reguł wyborów w samorządach na przestrzeni kilkunastu lat, w 16 województwach, 65 miastach-powiatach oraz 315 powiatach ziemskich. (PAP)

mro/ mok/